Cmentarz

Mielnica na stronach „Sołowieckiego wiestnika” łączyła przeszłość
z teraźniejszością, na jednej szpalcie ukazywały się ocalałe wiersze zeka i współczesne utwory miejscowej młodej poetki Julii, wspomnienia ze SŁON-u i szkice z posiołka. Pracowała jak w transie – drukowała artykuły, występowała z nowymi inicjatywami, które z sukcesem doprowadzała do finału, jak na przykład grób nieznanego zeka – kopczyk z kamieni usypany rękami dzieci i wnuków byłych więźniów i ofiar łagrów. Jednak mimo wytężonej pracy coraz częściej uciekała się do alkoholu, bo, jak zauważa Wilk, bez wódki nie można na Północy długo wytrzymać. Tutaj ściany płaczą, grzyby rosną na trupach, a landszaft do życia nie przystaje, jak dekoracje z innej sztuki (WN
s. 129). Kilkakrotnie próbowała wyjechać, raz nawet na Kołymę, ale zawsze wracała – nie mogła bez Sołowek żyć. Z pewnością należała do grona osowiełych, sama nie umiała wskazać momentu, kiedy poczuła, że Wyspy i ona stanowią jedność, że ich dzieje to jej życie, tutaj każdą ścieżkę własnym wierszem przeszła (WN s. 130) – zapisze Wilk.
Z chwilą, kiedy pisarz zamieszkał na Sołowkach, miał okazję oglądać dalszy ciąg historii tej niezwykłej kobiety. Nieraz zachodziła do domu Wilka, czując w nim pokrewną duszę – snuła wątki swojej opowieści o ludziach, mieszkańcach Sołowek. Czasem też płakała nad nieszczęśliwym życiem, ubolewała nad losem swoich synów,
z którymi straciła kontakt. Stawała się także coraz bardziej wulgarna, unikała ludzi tak zwanych porządnych, wolała towarzystwo bezdomnych, alkaszy (alkoholików), degeneratów. Wilk sądzi, że w ten sposób szukała sposobu, by pełniej przeżyć własne życie – prawdziwie i do końca. Mielnica bowiem utożsamiała się z bohaterami swoich opowieści, które snuła i prozą, i wierszem. Nie spostrzegła przy tym, że swoje życie zamieniła w fabułę, która powoli zaczynała jej wymykać się spod kontroli. Identyfikując się z bohaterami swoich opowieści, współczuła im (lub współczuła
z nimi) tak, że zatarciu uległa granica między cudzym bólem a swoim: rozszczepiała
w swoim ciele ich [Sołowczan – dop. M.F] bóle, własnym strachem mierzyła ich lęki, piła z nimi, spała z nimi i tylko pisząc o nich, oddzielała się czasem (WN s. 134). Doszło do tego, że – jak notuje Wilk – myła zwłoki, by zajrzeć w cudzą śmierć, bo każdy winien umyć choćby jednego trupa, żeby życie poczuć, do końca (WN s. 134) – twierdziła. W ten sposób stawała się dla odchodzących przewodnikiem w zaświaty, sama wkrótce także odeszła – uciekła z Wysp, by wrócić tu, jak się okazało, w trumnie.
Dla samego Wilka natomiast Mielnica stała się swego rodzaju przewodnikiem po sołowieckiej przestrzeni, można by rzec – jego Beatrycze*. Pomogła wynająć mu pierwszy dom, wprowadziła go w świat tamtejszej bohemy, dzięki niej poznał większość ludzi, z którymi się zetknął na swojej tropie: poznałem ich historie, sploty losów – różne wątki jednej i tej samej opowieści; resztę – rysy twarzy, szczegóły bytu – mogłem sam dopisać zamieszkując między nimi (WN s. 132) – czytamy w Wilczym notesie.
Mielnica pierwsza poprowadziła zagranicznego korespondenta dawnym traktem monastyrskim, pokazując saamskie kamienne ścieżki, zarazem przestrzegając przed ich tajemnym przyciąganiem – jeśli chcesz stąd wyjechać, nie zaglądaj w labirynty Saamów, bo przepadniesz, jak ja – ostrzegała (WN s. 128). To ona wreszcie niejednokrotnie zwracała uwagę Wilka na istotne aspekty sołowieckiej rzeczywistości – na jej osobliwość, inność, bliskość tamtego świata. Jednocześnie, jako jedna
z nielicznych, zarzucała pisarzowi nieobecność, oderwanie od teraźniejszości, czy też perspektywę „laboratoryjną” – ty na nas patrzysz, jak na króliki doświadczalne – mawiała czasem (WN s. 137).
Jej poetycka wrażliwość nie przystawała do świata, w którym się znalazła, a bez którego – jak się później okazało – nie potrafiła żyć. Paradoksalnie Mielnica, chcąc ocalić życie, wydała na siebie wyrok – uciekła z Sołowek, gdyż nie była w stanie dłużej tam mieszkać, dusiła ją tamtejsza aura. Przez dwadzieścia lat żyła Sołowkami, oddychała nimi, a kiedy zabrakło jej tego „powietrza” – rzuciła się z okna, zostawiając na stole w kuchni swojego archangielskiego mieszkania wiersz – pożegnanie. Mówiła
w nim o tym, że wzleci ponad Wyspami, lecz nie zdąży dotknąć ukochanej ziemi, gdyż pochwyci ją północny wiatr, który rozniesie jej członki czy też prochy po różnych miejscach Archipelagu. Ostatecznie spoczęła na skraju cmentarza, tuż obok swej przyjaciółki Julii Matonin, także poetki, także samobójczyni.

Comments Closed

Comments for this post are now closed.